Akademia Wojny - Portal Heroes of Might and Magic III

Rozpoczynamy kolejną edycję konkursu MapMaker AW! Zobacz szczegóły
Ten temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi
Poprzedni temat «» Następny temat
Spam od bota "Witcher" XD
Autor Wiadomość
Geralt_z_Rivii
kolejne multi witchera

Dołączył: 27 Maj 2024
Posty: 1
Wysłany: 2024-05-27, 15:52   

Begrezen napisał/a:
Cyberpunk 2077 napisał/a:
Tego nie powinni Państwo jeść:
- GMO
- glutaminian sodu
- syrop glukozowo-fruktozowy
- aspartam
- Lay's (zawierają sproszkowane chińskie dzieci)


ja wczoraj zjadłem lay'sy i dzisiaj krecik puka do bram, ale było warto :lol:

https://www.heroes3.eu/forum/files/1_172.rar
https://www.heroes3.eu/forum/files/2_155.rar
https://www.heroes3.eu/forum/files/3_157.rar
https://www.heroes3.eu/forum/files/4_177.rar
 
Zbigniew_Boniek
kolejne multi witchera

Dołączył: 28 Maj 2024
Posty: 1
Wysłany: 2024-06-02, 08:28   

"Zawsze się znajdzie coś przyjemniejszego."
-- taki profesor u mnie na studiach, jak powiedziałem, że nie pójdę na taki specjalny wykład

"Machina arytmetyczna jest w swoim działaniu bardziej zbliżona do myśli niż wszystko to, co robią zwierzęta; ale nie czyni nic, co by mogło świadczyć, że ma wolę jak zwierzęta."
-- Blaise Pascal
 
GeraltZRivii
kolejne multi witchera

Dołączył: 02 Cze 2024
Posty: 1
Wysłany: 2024-06-02, 11:38   

Słyszeli Państwo, że chyba w 16. wieku jakiś żyd podobno stworzył golema...?
 
Stephen_King
kolejne multi witchera


Dołączył: 07 Cze 2024
Posty: 1
Wysłany: 2024-06-07, 16:39   

Cytat:
JASNE ŻE KCIUK W GÓRĘ


Nazywam sie Dawid. Mieszkam w Rzeszowie. Skończyłem właśnie studia i robię sobie wolny rok, a potem będę
szukał pracy. Gdzie skończyłem? U siebie, w Rzeszowie. Prawo. Nie, pracę nie jest tak trudno znaleźć. Po prawie da się
robić wiele rzeczy, można trafić do prywatnej firmy, jakiejś instytucji, mozna doradzać osobom fizycznym, choć to nie jest
jeszcze tak popularne jak na zachodzie. Ale za jakieś dziesięć lat może się zmienić.... Mam dziewczynę w Gdańsku
i dojeżdżam do niej stopem, ale od września się to skończy, bo się tam ruszę. Nie boję się jeździć, to bezpieczne i dużo
ludzi chce pomóc.
To co powyżej, zazwyczaj mówię na przywitanie kierowcom, z którymi właśnie zabrałem się na stopa. Może imienia
nie mówię każdemu. Prawie wszyscy pytają o te rzeczy. Niektórzy mówią ze takie jeżdżenie to dobra przygoda na studiach.
Kiwam głową i stwierdzam, że żałuję, iz zacząłem to robić dopiero półtora roku temu. Pod naciskiem Rainmana, pierwszego,
który przetarł szlaki AeMowcom. Któregoś kwietniowego dnia powiedział, że jego kolezanka jeszcze nie widziała Bieszczad
i bardzo chciałaby w nie pojechać, ale nie sama. Byłem wtedy świeżo po egzaminie, więc też chciałem jak niczego gdzieś
się wyrwać. No i zmówił nas. W Rzeszowie pod Wielką Cipą, dokąd Anka dojechała okazją a ja byłem tego bardzo zdziwiony.
Nazajutrz, po dotarciu na wysepkę przystankową, wystawiła kciuk w górę, a ja stremowany starałem się ją naśladować.
Zastanawiałem się przy tym czy ktoś nie będzie jechał zbyt blisko i nie zatrąbi, albo czy nie zgonią nas gliny. Policjant zatrzy-
mał się, i owszem, po czym stwierdził, że on może tylko trzydzieści kilometrów. A potem było jeszcze pięciu kierowców i pięć
dni w Biesach z Anką i Calebem. Na powrocie wolałem jeszcze wygodny autobus z Sanoka. Anka jakoś specjalnie na mnie
nie wpłynęła, ani nawet Rainman, który wziął mnie dwa miechy później do Pragi i był zmuszony wysłuchać mojego koncertu
marudzeń, kiedy po zmroku dobiliśmy do stacji benzynowej za Kłodzkiem. Stwierdziłem, że jak stopowanie ma wyglądać tak,
że w sześć godzin robi się sześćdziesiąt kilometrów, to ja to pieprzę, idę na dworzec i łapię pierwszy pociąg do domu.
Grzechu stwierdził że tu jest na pewno mniej strasznie niż na Giewoncie, gdzie kiedyś zdarzyło mi się położyć głowę do snu,
i żeby łapać dalej, a jak nic się nie zatrzyma, zostać tutaj. Godny pozazdroszczenia luz, pomyślałem sobie. Za chwilę zaraz
za stacją zatrzymała się furgonetka. Uradowany jak nic biegnę do niej, otwieram drzwi i pytam:
-Dobry wieczór, pan do granicy?
-A mieliście ospę??
Zbaraniałem tak, jakbym Lenina za kierownicą zobaczył. Ospę? Czy mieliśmy?
-Nie, ale pan do granicy?
-A mieliście ospę? Bo ja mam ospę...
Wtedy zrozumiałem o co chodzi. Na szczeście mieliśmy juz kiedyś ospę, ja i Grzesiek. A gość jechał do samej Pragi.
Wybawił nas od łapania po zmroku i od deszczu, który spadł niedługo później. Poza tym powiedział nam masę rzeczy o Cze-
chach, a potem rozmówił się z Grześkiem na temat buddyzmu. I od wtedy polubiłem stopa. Facet okazał się też starym auto-
stopowiczem. Pochwalił się, jak to kiedyś, w trzy osoby dojechał do Paryża w dwadzieścia trzy godziny. Rekord świata jak nic.
Powiedział tez inną, mądra rzecz: zły człowiek na stopa cię nie weźmie, on woli siedzieć wygodnie za kółkiem, jechać w tej
swojej gabarynie i myśleć że ten co stoi, niech sobie kupi wlasne cztery kółka. O ile w ogóle spojrzy na pobocze. Podobnie zły
człowiek na stopa nie jeździ, bo woli inne formy transportu, bardziej zorganizowane. Wagabundówka nie dla niego. Spodobała
mi się ta reguła, i przyjałem ją za swoją. Na stopie musisz przyjąć kilka rzeczy za swoje i wytłumaczyć je sobie na własny
sposób. Ogólnych reguł nie ma. A nie, jest jedna - dziewczyna ma bezwzględnie łatwiej. Parę razy stałem sobie na wysepce
już jakiś czas, a tu przychodziły dziewoje, i - mimo że wcześniej wydawało mi się że w tym miejscu to cholerny nieurodzaj, że
może złe i że trzeba albo łapać z drogi albo poszukać nastepnego - za chwilę chciały się zatrzymywać nawet traktory. Ale
cóż, Bozia zrobiła mnie facetem. Mogę sobie co najwtyżej dobrać dziewczynę i jechać we dwójkę. Zdarzyło mi się tak przy-
jechać i na zjazd AM - z asztaką, i parę razy przedtem czy potem, z nią albo Pszczółą. Ale spotkałem i faceta, który mówił:
"Wezmę taką parę do auta i zaczną mi sie obściskiwać na siedzeniu. I po co ja mam ich brać?". Ale w sumie jest trochę
łatwiej. Chyba. Nie jestem też w stanie podać czasu, który minie nim złapiesz pierwszą okazję. Sam czekam z reguły nie
więcej niż godzinę. Godzina czekania to nic. Potem można zacząć się lekko niecierpliwić. Czasami jest to pięć minut, a razu
pewnego tylko wyciągnalem kartkę z napisem "Kraków" a zatrzymał się tir. Za jego kierownicą siedział kierowca, który sam
wcześniej jeździł stopem. Ta reguła również się często sprawdza - kto jeździł, ten bierze. Z okien tira rewelacyjnie widac świat,
wydajesz się być królem szosy, nad która jesteś jakieś półtora metra. Dachy osobówek mogłyby ci służyć za stopnie, gdybyś
chciał wysiąść. Złapać tira to marzenie stopowicza. Kiedyś, pod Grójcem, wystawiłem się specjalnie na tiry. Chciałem wtedy
ominąć łukiem Warszawę. Podobno wielu kierowców odbijało własnie w Grójcu, a potem przez Sochaczew i Wyszogród
wyjeżdżali na Płońsk, aby oszczędzić sobie korków stolicy. I mijały mnie same tiry, a ja z kartką "Gdańsk" czułem się jak
podczas łowów na wieloryby. Zatrzymać takiego to generalnie jednak rzadkość. Na długim poboczu jest szansa, w mieście,
nawet na długiej wysepce, znacznie mniejsza. Ale i tak się zatrzymują. Jeden Litwin wziął mnie kiedyś niemal z centrum Rze-
szowa. Zdziwiłem się, i to nawet bardzo, bo słyszałem że obcokrajowcy boją sie brać do kabiny. Zdarzają się szajki bandytów,
z których jeden udając autostopowicza zatrzymuje ofiarę, a potem, w miejscu gdzie czeka reszta, daje mu w łeb i potem kie-
rowca budzi się, w najlepszym przypadku z bolącą głową i pustą naczepą, w najgorszym bez naczepy i głowy. Litwin za to
stwierdził ze wschodnią pewnością: "Ale pan przecież nie wygląda na bandytę". Tym niemnie jestem w stanie zrozumieć tych,
którzy zwyczajnie się boją. Czasami zdarzają się wiadomości typu "Autostopowicze wyrzucili kierowcę z samochodu". Ale,
są stopowicze i stopowicze. Jeśli jadąc z Walichnów do Wielunia zdecydujesz się podwieźć dwóch autochtonów, mogą cię
przypadkiem wywalić na ulicę i pożyczyć sobie auto. A jak trzymasz w ręce kartkę, a w widocznym miejscu połozysz plecak,
masz szansę przejechać za jednym razem pół Polski. Razu pewnego w średnim do łapania miejscu zatrzymałem jednego
Niemca. Podziękowałem mu w języku zachodnich sąsiadów i zaczynałem się sposobić do konwersacji, myśląc od czego by
zacząć, bo niemiecki znam słabo. Uczyłem się tego języka osiem lat i chyba nic w moim życiu nie było tak pochrzanione
jak ta nauka :) Kierowca zapytał po angielsku skąd jestem, a gdy dowiedział się, że jestem Polakiem, zaproponował "Let`s
talk in polish, that`ll be easier to you". Zrobiłem małego karpika, jak się okazało przedwcześnie, gdyż gość okazał się znać
dwanaście języków. I powiedział mi, że sam kiedyś jeździł i jak widzi kartkę, to od razu wie, że stoi kolega i trzeba zjeżdżać
na pobocze. W ten sposób zostałem, jako kolega prezesa dużej firmy, jadącego z targów w Kielcach, zaproszony do jego
Audicy, której nie wstydziłby się pewnie i Kulczyk w gorszym akurat okresie, z wbudowaną w kokpit wieżą na dziesięć cede-
ków, i mogłem posłuchac sobie Floydów w takich warukach, jakich zapewne w domu nie będe miał jeszcze z parę lat. Na
dodatek zostałem uraczony szczegółową opowieścią o masażach erotycznych w Kijowie. Ale zdarzyło mi się i tak, że wziął
mnie ktoś, kto ani wcześniej nie jeździł, ani nigdy nie brał stopowicza.
Często słyszę od kierowców, że mało już chyba osób tak jeździ, że trzeba długo czekać... odpowiadam im to, co
wam. A co do bania się - mam inną regułę, to już wiecie. Czas przejazdu też różni się od tego, który poświęcilibyście na
podróż autobusem czy pociągiem. Do autobusów sie nie porównuję, bo drogie są jak fiks. Pociągi tez mi ostatnio podrożały,
jak pozbyłem się legitymacji studenckiej, ale moje czasy przejazdu równam z tymi podanymi w rozkładach PKP, aby mieć
jakąś skalę porównawczą. Raz wróciłem z Wrocławia w siedem godzin. Rewelacyjny czas, pospieszny jedzie sześć i pół
i to w lecie. Z Bielan, z węzła autostradowego wziął mnie znowu Niemiec, jadący trzysta kilometrów w moją stronę. Śmigałem
autostradą A-4, po prawo mając Sudety o wschodzie słońca. Tylko pogadać się za bardzo nie dało, gdyż po angielsku nie
umiał, a ja z trudem odszukiwałem w piamięci niemieckie słowa.. Ale do Katowic na powrót wsłuchałem się w ten język i szło
niezgorzej. Potem było widać Tatry, chciałem nawet od niego wysiadać i jechac do Zakopca. A gdy w końcu pożegnałem go
w Brzesku, zjadłem sobie - pan świata - burżujski obiad, po czym ruszyłem dalej. Do Rzeszowa zawiózł mnie doktor eko-
nomii, który zrobił mi między innymi odpytkę z cywila. Siedziałem na jego fotelu jak skulony i chciałem zniknąć, Boże, waka-
cje mam, a tu jakiś narwany doktor pyta mnie z najgorszego przedmiotu na studiach! I jeszcze grozi że jak mu nie odpowiem,
to wysadzi mnie na najbliższym przystanku. Facet złapał egzaminatorskiego dryla i na serio był gotowy to zrobić, lecz na
szczęście sie zmitygował i zauważył, że na powrocie z Wrocławia mam prawo mieć co innego w głowie. W domu byłem
bardzo szybko i mogłem zbierać gratulacje na GG. A trauma związana z doktorem? Trudno, równowaga musi być, najpierw
ekspres, potem stres. Innego razu trasę Rzeszów - Gdańsk zrobiłem w jedenaście godzin. Tego żaden pospiech nie zrobi, nie
tylko z tej przyczyny że pospiecha z Rzeszowa do Gdańska nie ma. Rzeszów w ogóle ma skoślawione połączenia z północą
i wschodem Polski. Ale jakby nawet był, tłukłby się dłużej. Ba, byłem w czasie porównywalnym z ekspresem Małopolska.
Pieprzyć Polskie Koleje Państwowe. Na ogół posuwam się w tempie pięćdziesięciu kilometrów na godzinę, razem z czeka-
niem, przesiadkami i przebijaniem się przez miasto. Do Warszawy mam więc jakieś pięć godzin jazdy, a do Gdańska trzy-
naście. Każde miasto na trasie to trochę czasu w plecy, a kwestia przejechania go to jeden lub dwa autobusy. W Warszawie
dajmy na to, zawsze zleci półtorej do dwóch godzin. Za to tranzyt prze w każdą stronę i moga trafić sie okazje prosto do celu
- ostatnio nie jeżdżę z niej bliżej niż do samego Gdańska i do samego Poznania. W tym drugim przypadku kierowcy jadący
od stolicy skręcają na Stryków na autostradę A2, więc opłaca się dojechać do stolicy Pyrlandii okrężną drogą. Nie patrzy się
na to, którędy najkrócej, a którędy najszybciej. Caleb swego czasu lubił jeździć na północ robiąc stukilometrowe skoki i zmie-
niając krajówki jak rękawiczki. I nocka zawsze wypadała mu w rowie za Bydgoszczą. A mówiłem mu masę razy, że przez
Wawę wszędzie pewniej. W poprzednim roku byłem w niej chyba z piętnaście razy, w tym dwanaście przejazdem.Warszawa
w godzinach szczytu przedstawia imponujący spektakl. Razu jednego wjechałem do niej z człowiekiem, który wracał z pracy
w Norwegii i nie widział swojego miasta przez dwa lata. Gdy wjechaliśmy w Marszałkowską (nota bene przy dźwiękach utworu
T Love - "Warszawa"), znależlismy się w środku żywiołu. Trzema pasami płynęła rzeka ślimaczo poruszających się aut, a nad
nimi brzmiał jerychoński koncert klaksonów. Niezłym było uczuciem siedzieć sobie w puszce i obserwować to przez okna.
Mój kierowca cieszył sie jak małe dziecko i krzyczał: "Znowu korki, moja Warszawa, jestem u siebie". Po wyjściu od niego
miałem pandemonium na wyciągnięcie ręki, a klaksony brzmią mi w uszach jeszcze do dziś, gdy mocniej zaciągnę się papie-
rosem. Ale wtedy bardzo mnie to bawiło. Dookoła tysiące spieszących się ludków w swoich butach, płaszczach szmatach i
gałganach, a w środku ja, w polarze, podartych na tyłku spodniach, z plecakiem i kartką, inny niż wszyscy. Wsiadłem do
tramwaju na południe miasta zpokojny jak mało kiedy.
O której dojadę, wiem zazwyczaj z grubsza, jeśli ktoś wychodzi chcąc dojechać na jakąś godzinę, to to nieporozu-
mienie. Jeśli tylko coś jedzie w twoją stronę, to jedź, o ile oczywiście nie masz nic przeciwko spaniu w rowie jak Caleb. W
tym względzie nie jestem tak radykalny i staram się przed wieczorem dotrzeć choć na czyjąś podłogę. Gdy ktoś wysadzi
mnie w miejscu, gdzie nie ma za bardzo jak łapać, łapię z drogi aż nie dojdę do lepszego. Kiedyś jeden gość powiedział mi
po zatrzymaniu, że na wysepkach absolutnie nie wolno się zatrzymywać. Ale przecież stanał.... Policja nie sprawdza przystan-
ków, kto będzie chciał, stanie nawet w całkowicie złym miejscu. Gdy jechałem jakiś rok temu do Rynu, z Wrocławia, po sześ-
ciu kierowcach z Polski trafił mi się też co prawda Polak, ale w aucie na numerach niemieckich, i myslący ewidentnie po
niemiecku. A na pewno po niemiecku jadący. Linia ciągła była świętością. Do wyprzedzania zabierał się z niesamowitą
ostrożnością A gdy wjechaliśmy juz w Mazury, gdy coraz więcej było pagórków i jezior, z głośników dało się słyszeć Brothers
in Arms. Po prostu cudo. Jazda z tym gościem podziałała na mnie jak terapia. Zwlaszcza że przed nim nasi pędzili po stówie
i nierzadko wyprzedzali na trzeciego. Cieszyłem się, gdyż szybko zbliżałem się do celu, ale parę ładnych razy zacisnąłem
palce. Do podróżowania po polskich drogach trzeba mieć jednak niezłe nerwy. Jednak po wyjściu z samochodu Niemca
pozostało tylko zapalić papierosa który już dawno nie był tak smaczny. Rozpaliłem się jeżdżąc okazjami. Papierosy są idealne
na stopa, na fajkę nie ma jakoś atmosfery w aucie. Gdy wychodzę na wylot, raczej palę. Gdy kierowcy mnie częstują, jednego
lub dwóch nie odmawiam. Nawet gdy jeszcze nie paliłem, lubiłem się zaciągnąc jadąc. Ot, dla podkreślenia chwili. Za to po
zejściu z ostatniej okazji palę obowiązkowo. Nie ma to jak zbliżać się do elbląskiego rynku, gdy widzisz już wieżę katedry
(widać ją z całej obwodnicy, długo przed wjazdem do miasta), wiesz że zaraz będziesz na starówce, z fajeczką w zębach,
kiedy schodzi z ciebie cała podróż. Taka mała celebracja. Właściwie to po to papierosy powinny być. Na przełączenie się
z rzeczywistości stopowej na tę drugą, też fajną, ale inaczej - gdy dojedziesz do celu. Nigdy po powiedzeniu "Dziękuję
serdecznie za pomoc, do widzenia" i zamknięciu za sobą drzwi nie było tak, żebym jechał dwa razy u tego samego kierowcy.
Czekam aż mi się to w końcu przydarzy :)
Kierowcy tirów to odrebna częsć historii. Niektórzy wyglądają na takich, co nie mają w życiu nic poza swoim
zawodem. Wiedzą tylko, co mają na pace, gdzie mają to zawieźć, wiedzą parę rzeczy o polityce, najczęściej to że jest do
dupy, a poza tym tyle. Są jednak tacy kierowcy, ktorzy lubią to co robią, a nawet kochają. Takich jest dużo więcej. Taki ktoś
opowie ci o swojej rodzinie, która niedawno powiększyła się o kolejne dziecko, o tym że kupił sobie dom pod Płońskiem i
będzie robił szklarnię, o winach domowej roboty, które robi jego brat, a które są świetne, o tym że zwiedził kawał świata i
kąpał się w ciepłych morzach gdy miał przerwę na załadunek. Wspomni coś o wysokich cenach opłat, które potrafią zdzierać
krokodyle, o drogim w całej Unii paliwie, ale cóż z tego, to część zawodu. Ryzyka. Gry. Frajdy. Jeżdżenie sprawia im dużą
frajdę, a poza tym pozwala nieżle zarobić. Szczęściarze, dostają kasę za coś co uwielbiają robić. Ciekawe jakby to było
samemu usiąść za kierownicą na wysokości metra pięćdziesiąt nad drogą, wyjechać w trasę i poczuć się królem europejskich
szos, z dwudziestoma tonami na pace, jechać powoli, nie spiesząc się (w Unii tirom można maksymalnie siedemdziesiąt)
oglądać świat przez okna i być totalnie wolnym człowiekiem :) Niewielu spotkałem innych ludzi - i na stopie i poza nim - tak
zadowolonych z życia, jak kierowcy tirów. Oczywiście nie jeżdżę tylko czternastokołowcami. W sumie to jadą wolno, muszą
się zatrzymywać co cztery godziny, w kabinie nie jest za czysto... Czasem mi to przeszkadza i wolę złapać osobówkę. Wozili
mnie przeróżni ludzie, w przedziale wiekowym 20 - 65, czasem nudni, jak wszędzie i zawsze, czasem tylko nie mający ze mną
zbyt wiele tematów do rozmowy. Niektórzy uważali, iż skoro mnie wzięli, teraz powinni pogadać. Nasłuchiwałem się wtedy
rzeczy o pogodzie, albo wątków z ich życia osobistego. Potem rzucali coś w stylu: "Cięzko się dostać na aplikację, co?".
Wtedy opowiadam po raz któryś tę samą historyjkę o korporacjach prawnych w Polsce, albo zabawiam sam siebie jakimś
wywodem przystojącym gimnazjaliście, na przykład o sytuacji międzynarodowej. Albo i gadam o AMagu, o spotkaniu z Rydzy-
kiem, czyli historie, które sam lubię i mogę słyszeć nawet pięćdziesiąt razy. Ostatecznie nie można byc niemiłym wobec
nikogo, kto wyświadcza ci uprzejmość. Czasami nie mówią nic. Zwłaszcza na odcinku Warszawa - Radom. Zawsze wieźli
mnie tam ludzie o zacięciu dresiarskim. A jednym razem próbowałem pożyczyć od nich pięćdziesiąt groszy. Naprawdę mi
brakowało do biletu. Gdybym usiłował pożyczyć złotówkę, różnie by mogło być... Na odcinku między Warszawą a Radomiem
rozwinął się mały, ale za to nieźle popłatny biznes. Wiele osób czeka na okazję ze stolicy do Radomia, chcąc po prostu
dojechać do domu. Można ich poznać łatwo - stoją w szarych ciuchach i nie wysilają się nawet zeby podnieść rękę. Co jakiś
czas ktoś podjeżdża i zabiera trójkę takich, czy tyle ile ma wolnych miejsc. A potem naturalnie oczekuje za to pieniędzy.
Wszyscy są zadowoleni, tylko czasem nie ja. Bo tacy nastawieni na robienie biznesów ludzie nie zatrzymują się z czystej
uprzejmości, tylko żeby dorobić do wypłaty. Cóż. Nic złego. Rozumiem i parę razy zapłaciłem. Parę razy się wytłumaczyłem,
że wracam z daleka i nie mam. Ale było też tak, że ktoś potrafił do mnie podejść, zaproponowac podwózkę do Radomia, a jak
mówiłem "Ale bez pieniędzy", nawet nie raczył rzucić "nie". Bo było naturalne, że zawsze coś bierze i podwieźć kogoś za
darmo, to dać się wykorzystać. Jeden z takich miłych rzucił mi na odchodne "Życzę panu żeby pan dojechał do Radomia za
dwa złote" (Tyle miałem wtedy w kieszeni, na bilet z jednego końca Radomia na drugi). Nikt mnie tak w życiu nie obraził jak ten
facet. Pewnie zlasowałby mu się mózg, gdybym chciał mu powiedzieć że dzień wczesniej dojechałem z Gdańska za darmo,
bo nie każdy jest takim fiutem jak on. Ale, na stopie sie nie denerwuję. Na tym odcinku nie ma stopowania tylko świadczenie
usług, na które mnie, przykro mi, nie stać. Kierowcy z Radomia to pieprzone centuchy a sam Radom jest Piłą Polski południo-
wej. Generalnie jednak, gdy ktoś wpuści cię do samochodu, podróż upływa miło, a wszelakie usługi i inne bzdury zostają w
Warszawie. Jedziesz sobie, jesteś gościem kierowcy, którego widzisz na sto procent pierwszy raz w życiu i prawie na sto
procent ostatni. Tak samo zresztą jak on ciebie. Słupki co sto metrów migają za szybą i jest luz. łatwo mozna pogadac per
"ty", a wiek nie ma aż takiego znaczenia jak gdzie indziej. potem się żegnamy i gdybyśmy się spotkali w innym miejscu,
w innym czasie, byłoby zapewne inaczej.
Tylko swojej pamięci do pierdół zawdzięczam to, że potrafię wyliczyć, kto wiózł mnie na przykład w trzecią niedzielę
listopada z Łodzi, kto mnie zostawił w tym albo innym miejscu, albo z kim zajechałem pod sam dom (Raz się tak zdarzyło -
gość uniósł mnie z Radomia prawie pod moje drzwi :)). Przydarzyło się jednak paru oryginałów, których opowieści nie uleciały-
by nawet z głów ludzi mających słabszą pamięć niż ja i trzeba stanowczo ocalić od zapomnienia. Razu jednego jechałem
z Rzeszowa w kierunku zachodnim. Pierwszym kierowcą, który się zatrzymał, był taki łysy gość. Był głośny od momentu, w
którym mnie wpuścił. Pomyslałem sobie, pewnie jakiś z tych, co na wsi wiedzą wszystko najlepiej, albo sympatyk partii
rządzącej. Rzeczywiście, pochrzanił coś o PiS-ie, ale potem zaczeło się ciekawiej, powiedział mianowicie, że długo pracował
w Stanach (to by tłumaczyło jego głośność i protekcjonalny ton) Dzięki robocie miał wizę wielokrotnego wjazdu, ale zdobycie
pozycji przyszło mu trudno - pierwszym razem przyszło mu sie przebijać nielegalnie. on i dwaj jego kumple pojechali więc do
bossa jakiegoś gangu, który zajmował się szmuglem ludzi do Aeryki, rezydującego gdzieś na Podhalu. Ze znalezieniem
siedziby faceta o dobrze zakonspirowanej profesji nie było problemu - pokażna willa z basztami, kuleczkami i ochroniarzami
była widoczna już z daleka. Boss ów zapytał mojego kierowcy, kiedy ten chce jechać, na co ów rzucił z głupia "A choćby
jutro". Nie miał czasu żałować tego co powiedział, bo kazano mu za dwadzieścia godzin być w Krakowie z paroma tysiącami
zapłaty za usługę. Z Krakowa samochodem dostał się do Amsterdamu, gdzie czekał na niego statek - kontenerowiec
z trzydziestoosobową załogą. Kapitan i jeszcze dwóch jej członków wiedziało, co się dzieje, więc pan Amerykanin i jego
towarzysze dostali kajutę z kibelkiem i marynarskie ciuchy. Co było wielkim fartem, gdyż płynąc przez Atlantyk na takich
statkach mieszka się w kontenerze i załatwia do wiadra, i tak przez dwadzieścia dwa dni. Niewiem, czy jest to to samo wiadro
w którym się też myje, i nie chciałem wiedzieć. Po trzech tygodniach i przystanku w Hawrze byli już u wybrzeży Florydy. Tu
trzeba było zmienić lokalizację, gdyż z kurtuazyjną wizytą wpadali amerykańscy celnicy. Przypłyneli krazownikiem i zostali
cały dzień, podczas którego pan Amerykaniec siedział, a raczej leżał, z innymi w skrytce w suficie jego kajuty, która została
posypana sproszkowanym pieprzem, żeby psy nie wykryły zapachu. (Ciekawe czy ci celnicy wiedzą, ile cirkau razy są tak
zabrowani.) Mojemu kierowcy udało się przetrwać jedenaście godzin w sześćdziesięciostopniowym florydzkim upale i mógł
zejść sobie na ląd z papierami marynarza. Potem Pracował jako kierowca tirów, wożąc towary ze wschodu na zachód. Jego
pracodawcą była polska firma, której tiry pokonywały odległość Nowy Jork - San Francisco (3200 kilometrów) w rekordowym
tempie. Polak potrafi. Zrobić swojemu kierowcy kanapkę z taką chemią, żeby utrzymywała go w pozycji pionowej przez dwie
doby. Totalna dodupność tak pracować. Facet przynajmniej widział parę ładnych rzeczy i przejechał się czternastokołem
z mordą po całych Stanach, ale nie powiedział mi co ma zamiast na przykład wątroby. Podwiózł mnie tylko pięćdziesiąt kilo-
metrów. Z innych kierowców na tej trasie wyróżnił się taki, który zrobił tysiąc jednego dnia - spod rodzinnej Iławy do Rzeszowa,
potem przez Jasła, Sanoki, i gdy spotkał mnie, stukało mu piętnaście godzin za kółkiem. Chęć powrotu do domu
przeszkadzała mi w baniu się. Ci kierowcy, którzy głęboko maja przepis o czterdziestu pięciu minutach przerwy po czterech
i pół godzinach jazdy, a nie mają akurat dostepu do chemii, podgrzewają coca colę i zalewają tym kawę. Nie wiem jak to
działa, ale o tym sposobie mówili mi tylko ci, ktorzy wyglądali na niezadowolonych z zawodu. To ani chybi jakiś zwyczaj
z więzienia przeniesiony na tirowy grunt.
Nie było za wielu tak barwnych kierowców jak ten domorosły Indiana Jones. W końcu wiekszość użytkowników dróg
to normalni ludzie. Czasami jednak zdarzały się zupełnie nienormalne akcje. Nigdy nie zapomnę jednego Francuza, z którym
rozmawiałem po polsku, gdyż siedział w naszym kraju od paru miesięcy i uczył swojego języka dzieciaki. Rozumiał raczej
wszystko, czasem trzeba było mu powtórzyć po angielsku zwroty typu "liczba mieszkańców na metr kwadratowy". Ni w ząb
nie zrozumiał jednak metod działania Andrzeja Leppera, o którym mówiłem mu, jak rozmowa z Asteriksa zeszła na politykę,
że sypie zboże na tory i blokuje mównicę. Zaczął się śmiać tak strasznie, że tracił panowanie nad kierownicą, a ja zastana-
wiałem się, czy nie wylądujemy na drzewie. Żeby tylko on nie rozumiał Leppera. Ale z Polakami o polityce nie dyskutuje się,
bo wcześniej czy póżniej zacznie się narzekać. Z Francuzem zadziałała taka szczególna chemia stopowa, która sprawiła,
że gdybyśmy się znali w zyciu pozastopowym, albo po prostu dłużej, pewnie zostalibyśmy kumplami. Parę razy coś takiego
się zdarzyło, gdy jechałem z kimś, kogo przez tę parę godzin dobrze się rozumiało. Jednego razu trafiło to mnie i faceta w
wieku mojego ojca :) Przegadaliśmy cztery bite godziny o wszystkim, a on nie omieszkał mi udzielić paru wskazówek na
życie. Ot, życzliwy facet, a że mieliśmy podobne charaktery i zapatrywania, tośmy pogadali. Ostatnią godzinę przy Dark Side,
który się skończył akurat gdy od niego wysiadałem. Pracuje w urzędzie wojewódzkim w Rzeszowie, więc jak go czasem
spotkam na ulicy, to nie będziemy się pamiętać. Ale i nikt nie powie ze taka rzecz to jakieś sentymentalne badziewie,
którego nazajutrz się wypiera. To rzecz właściwa dla stopa. I tyle. Właśnie to jest w stopie najfajniejsze. Jedziesz i w końcu
dojeżdżasz. Czas płynie trochę inaczej, z ludżmi trochę inaczej się gada, i ta forma transportu nigdy cię nie zawiedzie.
Zawsze dojedziesz. Wiele razy, gdy przyszło stać trzy godziny, czyli duzo za długo, albo na przykład łapał mnie deszcz, czy
poprzedni kierowca był z Radomia, los zsyłał mi takiego, który jechał do samego celu i słuchał fajnej muzyki, albo opowiadał
jak jeżździł po Rumuniach i Bułgariach i szwendał się po górach. Takich było wielu, niekoniecznie ostatnich danego dnia, i
zasługują na wymienienie w tym tekście jako ci, z którymi się po prostu fajnie jechało. Wszystkim, którzy zatrzymali się
z intencją podwiezienia mnie, postawili mi śniadanie czy obiad, przewieżli pokazac jakiś zamek, który znajdował się trochę
w bok od trasy, zawieżli na wylot z miasta, żebym nie musiał sie przez nie przebijać, albo opowiadali mi choćby o ich chro-
nicznych problemach ze snem, ale w ciekawym tonie, składam serdeczne podziękowania. Odwdzięczę się, sam kiedyś wożąc.
Byli też i tacy, którzy na wspomnienie nie zasługują. Na przykład koleś, który wioząc mnie na pokładzie, trafił kota,
bo jak mówił "Nie opłacało się hamować". Wcześniej opowiedział mi, że jest z Rzeszowa, a ma dziewczynę za Zwoleniem,
więc jak się do niej przejedzie raz w tygodniu to go to kosztuje pięć razy sto kilometrów razy ilość litrów benzyny, którą jego
gabaryna pali na sto. Potem przepytał mnie na okoliczność tanich miejscowości wypoczynkowych nad morzem, gdzie chce
jechać na wakacjach, a że dwie osoby oddadzą mu na benzynę, to będzie dobrze. Profilaktycznie jakieś dwadzieścia
kilometrów przed celem powiedziałem mu że wracam bez grosza przy duszy. Co było totalną prawdą, bo półstówy, którą
miałem w portfelu, potrzebowałem na zasilacz do mojego muzealnego kompa. Pewnie widząc tego kota, obliczył zużycie
opon na drodze hamowania, wachę która mu pójdzie gdy będzie sie musiał rozpędzać i nerwy, które zużyje na "Kurr*a!! Mało
cie nie trafiłem, głupi kocie!!", i odjechał zadowolony. Inny człek wiózł kiedyś mnie i Uniona z Torunia w kierunku Piły. Union
jakoś nie chciał wtedy łapać, może przeczuwał, że zatrzymamy szpicbuba jakich mało. Albo też zraził go dopisek "Kurwa
mać" pod dużym napisem "Piła" na kartce. Pan Wojownik, bo na taką ksywę zasługiwał, miał nas początkowo zawieżć do
Bydgoszczy. Na dzień dobry poprosił papierosa. Potem sępił o następne co piętnaście minut. Gdzieś między trzecim a
czwartym papierosem, i opowiadaniami o tym ile trway palił w Holandii i jak to jest teraz głupi (zaprawdę, nie musiał tego
mówić), przypomniał sobie, że może nas podwieźć nieco dalej, tylko załatwi coś w Bydgoszczy. miało mu to zając dziesięć
minut, po czym przerodziło się w godzinę, podczas której uwolnił mnie od czterech fajek. W końcu, spoceni, wysiedliśmy
z jego małego auta w Nakle, mając jeszcze w pamięci, jak to pan Wojownik mało nie wpadł pod tira, który usiłował wymu-
szać pierwszeństwo. Rozumiem, tir złamał przepisy, ale nie byłbym tak surowy w egzekwowaniu swoich praw. Zadowoliłbym
się wiąchą, jaką przy okazji puścił. Potem zatrzymał się miły facet który podwiózł nas do samego celu,. w aucie z klimą i
z opowiastkami o Kanadzie. Stop mnie jeszcze nigdy nie zawiódł. I nie zdradził ani raz. Dzięki niemu zobaczyłem kawał Polski
(i trochę Czech), a to z pewnością nie koniec. Pojeżdżę jeszcze gdzieś do trzydziestki, a potem przesiądę się na własne
cztery kółka. Przejeżdżałem przez miejsca, do których nigdy pewnie bym inaczej nie trafił, gdy komuś zamarzyło się zjechać
z krajówki i poprowadzić mniej uczęszczaną trasą - byłem na przykład jednego dnia w Lipsku i Dreźnie. Lipsko i Drezno to
takie miejscowości za Sandomierzem. Piłem w Spale. Zahaczyłem o Tomaszów Mazowiecki, miejsce zerowego zjazdu
AMaga. Poza tymi smaczkami istotnymi tylko dla mnie - zajechałem do wszystkich większych miast Polski, zabrałem ze
sobą paru AMagowców, paru jeszcze pewnie zabiorę. Zobaczyłem masę miejsc, do których potem wracałem i jeszcze wrócę.
No i mogę utrzymywać związek na odległość:) I to na pewno nie wszystko. Raczej się doń nie zniechęcę, ob gdybym miał,
zrobiłbym to wtedy, gdy stałem na wylocie z Łodzi, tego obskurnego obskurnego miasta, ponad dwie godziny, i nikt mnie nie
podwiózł ani kilometra. Była wtedy niedziela i było już pod wieczór, ale żeby nikt nie jechał do Kielc i nie chciał mnie podrzucić,
nie uwierzę. Tamtego wieczora wracając do Obywatela czułem że świat mi się przewartoścoiwuje we łbie i chciałem żeby mi
wszyscy dali święty spokój, że Piła jest ładna i wszystko mi jedno. A następnego dnia wyszedłem sobie na ten sam wylot
i złapałem jedną okazję do samego Rzeszowa.


Donald

IV - VI 2007
 
Biały Wilk
kolejne multi witchera

Dołączył: 12 Cze 2024
Posty: 1
Wysłany: 2024-06-12, 12:42   

Loki napisał/a:
Nuda i nazbyt pompatyczne od strony konstrukcji zadania. Słaby i nie ciekawy, a przedweszystkim nie trzymający w napięciu wątek główny pozbawony ciekawych zwrotów akcji. Nudni bohaterowie - tak, ależ oni to zniszczyli, postacie z wcześniejszych części zajebiste pod względem charyzmy czy stylu wypowiedzi zotali sprowadzeni w Gonie do poziomu przedszkola. Z 1 czy 2 są filmiki z masą fajnych dialogów, a w 3? Też są, ale znacznie słabsze.

Otwarty, zbugowany świat kopią Skyrima, który był o kilkanaście klas lepszy, a wyzedł 4 lata wcześniej.
Nudny rozwój bohatera nie dający graczowi motywacji do awansu nakolene. Drętwy i prosty jak kij od szczotki poziom trudności walki - sam szablon walki też poniżej jakich kolwiek oczekiwań.
Nieciekawe bronie i sam system ulepszania czy też kompletowania nowego ekwipunku nie sprawia entuzjazmu.
Nuda, nuda i jeszcze raz nuda.

Oryginalna gra zainstalowana pomyślnie podczas 7 próby. Później wywala do pulpitu co jakiś czas, ot tak sobie. Znajomy zaopatrzył się w pirata i smiga bez problemu na znacznie słabszym sprzęcie.

nie polecam tej produkcji każdem kto ceni dobre cRPG...

Ale w Skyrim fabuła śmierdzi masonerią (kanibalizm, to Dark Brotherhood)... Ale może przesadzam...
 
Biały_Wilk
kolejne multi witchera


Dołączył: 16 Cze 2024
Posty: 1
Wysłany: 2024-06-16, 13:01   

Fangorn napisał/a:
Ostatnio gram na ps4 w cyberpunka i jestem zachwycony.

Nie grałem w to, ale to chyba propaganda, żeby ludzie zaakceptowali czipy...
 
Arena Marzeń
kolejne multi witchera

Dołączył: 17 Cze 2024
Posty: 1
Wysłany: 2024-06-17, 08:27   

Terminator wyjął miniguna i zaczął strzelać, ale Neo stał w miejscu i unikał wszystkich pocisków, aż skończyła mu się amunicja, i wtedy podbiegł, wyskoczył i kopnął w głowę tak mocno, że pokazała się jego twarz robota i zemdlał ze strachu, jak ją zobaczył.

Snake vs. słoń z Age of Empires 2
 
Arena_Marzeń
kolejne multi witchera

Dołączył: 17 Cze 2024
Posty: 1
Wysłany: 2024-06-17, 08:46   

Proszę usunąć ten temat (zadbam, żeby to, co w nim cennego, nie zginęło):
https://www.heroes3.eu/fo...p?p=97079#97079
 
ZbigniewBoniek
kolejne multi witchera

Dołączył: 19 Cze 2024
Posty: 1
Wysłany: 2024-06-19, 09:16   

Tarnoob napisał/a:
Sporo się zmieniło: nk.pl upadło, a Facebook zdążył już najpierw stać się standardem, a potem osłabnąć na rzecz Twittera (X), Instagrama i TikToka.

A co mnie to obchodzi?
 
White Wolf
kolejne multi witchera


Dołączył: 21 Cze 2024
Posty: 1
Wysłany: 2024-07-05, 05:48   

Pamiętają Państwo może łańcuszki na Gadu-Gadu?
 
Wyświetl posty z ostatnich:   
Ten temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi
Strona 3 z 3
Skocz do:  

Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Nie możesz załączać plików na tym forum
Możesz ściągać załączniki na tym forum
Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group